Forum Przymierze Azeroth Strona Główna Przymierze Azeroth
Przymierze Azeroth


Witam was bracia...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Przymierze Azeroth Strona Główna -> Przy kuflu
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
HanzoSan
Wielki Inkwizytor
Wielki Inkwizytor


Dołączył: 08 Maj 2007
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce, Tokio-3

 PostWysłany: Pon 22:52, 14 Maj 2007    Temat postu: Witam was bracia... Back to top

Temat, aby przedstawic swoją postać (nie gracza) braciom i siostrom z gildii. Zapraszam.

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Teodor
Wielki Kapitan Azeroth
Wielki Kapitan Azeroth


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

 PostWysłany: Czw 0:30, 24 Maj 2007    Temat postu: Back to top

Teodor:
Krępa postać wtoczyła się do karczmy, polepione kawałki brody zza których wystawały dwa małe świńskie oczka szybko obiegły salę. Luźno puszczone włosy związane były niedbale tylko w jednym miejscu, z tylu imitując kitkę.
- Czo...yp....jeszt.....yp....do demonów!- Postać zatoczyła półokrąg chwytając się pobliskiego stołu który okazał się zbyt mało wytrzymały.
- Łup! - Noga stołu pękła, a postać krasnoluda runęła na przekrzywiony blat miażdżąc przy okazji znajdującą sie na nim strawę i wylewając na siebie stojące tam kufle piwa.
- Kurrrr... hep.... w rzyć kopane! - zaklął szpetnie krasnolud.
- Ja pier.... yp... harr'gahh than! - z gardła wyrwało się ostre krasnoludzkie przekleństwo. Spróbował wstać, jednakże sytuacja bezwzględnego upojenia w której się znajdował doprowadziła go jedynie do kolejnego spektakularnego poślizgu. Nadepnął bowiem na skórkę z kurczaka, która powiodła jego stopę razem z zwalistym cielskiem kilka metrów dalej, pod stół przy którym spokojnie siedziały dwie kobiety. Oprócz tego że wyrżnął w krawędź czołem wszystko co zobaczył pod stołem bardzo mu odpowiadało. Kobiety poderwały się z piskiem, a Teodor na czworaka wychylił łeb na wierzch.
- Hehehe - szczerzył wesoło spróchniałe zęby. Na czole miał olbrzymiego guza, na jednym z jego podkręconych wąsów wisiał kawałek kurczaka, a skórzana zbroja którą nosił kleiła się od piwa. Jednakże nic z tych rzeczy nie było w stanie zepsuć jego humoru dnia dzisiejszego...


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Amywhen
Rada Azeroth
Rada Azeroth


Dołączył: 10 Maj 2007
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce

 PostWysłany: Pon 22:55, 28 Maj 2007    Temat postu: Miło Was powitać ... Back to top

Las tonął w mrocznej ciszy. Nocy była nieprzenikniona, księżyc ukrył się za jednym z górskich pasm okalających Goldshire .
Szeroki trakt, który wił się wśród starych drzew oświetlony był jedynie przez światło nielicznych gwiazd i jedną jedyną pochodnię. Postać z pochodnią wyglądała jakby się gdzieś śpieszyła, szła dość szybko, co chwile potykając się lecz odziwo ani razu nie upadła. Z powodu nocnego zimna na głowie miała naciągnięty kaptur, a cala owinięta była grubą peleryną. Idąc traktem nagle ukazał się jej dwukondygnacyjny budynek postawiony z grubych, drewnianych bel. Z okien sączyło się ciepłe światło. Nad wejściem wisiał szyld z drewnianą beczką,a przy wejściu przywiązane były dwa konie. Od razu można było poznać,że to karczma jeśli nie po wyglądzie zewnętrznym to gwar rozmów i częste wybuchy śmiechu dawały do myślenia.
Kiedy nieznajoma postać otworzyła drzwi zobaczyła , że wnętrze gospody nie jest urządzone tak surowo jak można było przypuszczać z wyglądu zewnętrznego całego budynku. Pomieszczenie było dobrze oświetlone, przez co można było podziwiać trofea porozwieszane na wszystkich ścianach. Przy sowicie obstawionych stołach siedzieli rozbawieni rozmową goście. Zanim jeszcze za nieznajomą zamknęły się drzwi spojrzenia wszystkich osób z sali były już w niej utkwione, lecz ona zdawała się tego niewidzieć. Odsłoniła kaptur z pod którego, opadły miękko na jej ramiona pukle śnieżnobiałych włosów ukazując twarz młodej kobiety. Cała jej postać emanowała spokojem i tajemnicza chłodną poświatą.
Z za lady wyłonił się gruby, lecz poczciwie wyglądający karczmarz. – Witaj! Jam jest Rodan – powiedział podając dłoń kobiecie, którą czując przenikliwy chłód szybko cofnął kryjąc w kieszeni fartucha. – Napijesz się czegoś Pani, widać że zmarzłaś w podróży – spytał . – Nie dziękuje. Wystarczy mi chwila rozmowy i miejsce gdzie mogłabym odpocząć – odpowiedziała kobieta.
- Ależ oczywiście, wędrowcze. Tylko… jakby to… widzisz, najpierw muszę zobaczyć kolor twojej monety. -
Kobieta sięgnęła do pasa i odwiązała swoją sakiewkę. Rozwiązała ją, a później podała karczmarzowi złotą monetę. W sakiewce było ich jeszcze sporo. Tak samo jak srebrnych i miedzianych. W czasie swojej podróży rzadko musiała korzystać z pieniędzy. Wszystko, co było jej potrzebne zdobywał w drodze.
- Dziękuję Ci – karczmarz schował monetę do kieszeni fartucha. – I wybacz, jeśli Cię w jakiś sposób uraziłem, ale muszę pobierać opłatę z góry, od wszystkich nieznajomych.
- Spokojnie, rozumiem Cię. Dbasz o swoje interesy. A co do znajomości –nieznajoma wyciągnął rękę – nazywam się Amywhen .


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Baine
Rycerz
Rycerz


Dołączył: 29 Maj 2007
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wielka Brytania

 PostWysłany: Czw 13:04, 31 Maj 2007    Temat postu: Back to top

20 lat temu
Nad miastem burz zbierały się nocne ciemne chmury, powoli zaczął padać ciężki niczym ołów deszcz. Nic już chyba nie mogło zagłuszyć tego nocnego koncertu natury. Nagle z lasu wyłonił się powóz jadący z wielka prędkościa wprost na bramy pięknej stolicy. Woźnica krzyczał
- Otwierać! otwierać bramy!
Strażnicy zaniepokojeni kazali się zatrzymać bo wiedzieli z doświadczenia, że z takiego pośpiechu nic dobrego niewyniknie.
- Prosze sie zatrzymać pański cel podróży do stolicy?
Na to z zadyszanym głosem odpowiedział wyraźnie przemęczony woźnica
- Ludzie! Królewski kowal nie żyje a wy zadajecie takie pytania!?
- Co! Godfryd nie żyje!? Jedź do króla panie zdaj konie i wóz w stajni i udaj się czym prędzej obwieścić to królowi. Woźnica odpowiedział poirytowany
- Zrobiłbym to gdyby nie jego ocalały na wpół żywy syn który leży teraz w wozie
Strażnik zdziwiony po zajrzeniu do woza odpowiedział
- Jedź z nim szybko do katedry mnisi sie nim zajmą
- Nie - odpowiedział wożnica
- Dlaczego przecież będzie miał najlepszą opiekę
- Dlatego iż jego ojciec przed śmiercią życzył sobie że gdy jego zabraknie to jego syn ma zostać oddany do najlepszej przyjaciólki ojca która napewno zgodzi sie na przyjęcie małego pod swoja opiekę
- O kim mowa panie? - spytali strażnicy
- Chodzi mi tu o karczmarke Vivien
- Dobrze zatem jedź droga wolna

10 lat temu
Karczma na starym mieście w Mieście burz. Wieczór viven wraz ze swym synem po ciężkim dniu pracy siada i opowiada mu jego losy.
- Widzisz synku tak naprawde wyglądała twoja historia - mówiła Vivien do swego przybranego syna
- Mamo powiedz tylko dlaczego ja byłem na wpół żywy?
- Widzisz Baine tego to my się już nie dowiedzieliśmy. Ojciec twój Godfryd zginoł w kopalni wyglądało to na rozszarpanie przez jakieś zwierzęta nie miał przy sobie swego runicznego młotka kowalskiego ani żadnej rudy... ale dlaczego ty byłeś w takim stanie przecież miałeś niespełna dwa lata i spałeś sobie spokojnie w domu
- Mamusiu jak dorosne wyjaśnie tą zagadke! - powiedział rzwawo mały Baine
- Dobrze mój mały ale narazie musisz ćwiczyć ze swym drugim tatusiem bo niedługo udasz sie na nauki do klasztoru aby równie sprawnie władac językiem tak samo jak i orężem
Przybrani rodzicie Baine byli dobrymi ludźmi przyjaciółmi za życia ojca Baine. Matka miała karczmę tak więc mały dorastał w atmosferze przygód opowiadanych przez podróżników oraz zapachu miodu i piwa. Jego przybrany ojciec był zaś strażnikiem miejskim kapitanem na stare miasto. Właśnie dzięki temu rósł mały wojownik z pasją do kowalstwa po ojcu.

Czas obecny
Lata mijały a z małego Baine zrobił sie dorosły mężny wojownik, który nie był może mistrzem w posługiwaniu sie biegle bronią, nie był też bogaty lecz dzięki trosce przybranej matki i naukach w klasztorze zyskał nie lada inteligencje i sprawne posługiwanie sie jezykiem tudzież retoryke porównywalną z mówcą. Jego najwiekszą zaletą było złot serce, zawsze skory do pomocy gotowy za swoją matkę oddać zycie. Wreszcie przyszła pora aby opóścił tak wielbiony przez niego ukochany przybrany dom, czas opóscić gniazdo rodzinne i wyruszyć, stawić czoła przeznaczeniu.
Baine pożegnał swą matke dziekując jej za wszystko, ojca swemu również za wszystkie lata nauki. Odchodził ze starej karczmy a zapach strawy i wina unosił sie za nim jeszcze przez wiele godzin...


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Suzume
Nowicjusz
Nowicjusz


Dołączył: 31 Maj 2007
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

 PostWysłany: Sob 1:40, 02 Cze 2007    Temat postu: Back to top

Kap... Kap.. Kap.. Grube ciezkie krople udezaja o kocie lby w ciemnym zaulku.
Mieszaja sie z purpura krwi w swej leniwej podrozy w bruzdach miedzy kamieniami.
-Ten mnie prawie mial- Mysli Suzume,z trudem tamujac krew strzepem brudnej koszuli.
Z wysilkiem czolga sie w ciemniejsze miejsce.Ciemnosc,mrok... jedyny przyjaciel,opiekun,
powiernik sekretow.Umysl spowija rozowa mgielka,mysli rwa sie,pojawiaja sie obrazy,postaci...
-Mamo? Tatku?...-Nie! ich przeciez nie ma,nigdy ich nie bylo.To tylko zjawy,twory umyslu
zacmionego bolem agonii.Potrzasa glowa lecz slabosc ,o ironio, jest silniejsza.Kolejna zjawa,
obca.Jej zafascynowane spojrzenie przeraza ja bardziej niz najgorszy wrog.
-Kim jestes? Dlaczego tak patrzysz na mnie!? Czy nie wiesz kim jestem?!-
Czy chcesz podazac moja sciezka? Czy jestes pewien ze chcesz kroczyc droga ciszy?
Wytyczac krwawy slad w zyciach innych ludzi? Tak wielu juz,tak wielu... Jak matka
ulozylam ich wszystkich do snu z ktorego sie nigdy nie obudza,Slyszalam ich ostatnie
tchnienia gdy konali wtuleni w moje ramie,znajdujac spokoj w mych objeciach. Pamietam
zapach ich krwi,jeki,cichy szept,kazde slowo.

-Jestem Suzume.Matka ktora odbiera zycie.

Smierc podaza za mna, zawsze wyciaga swe kosciste ramiona do mnie... po mnie..
Slyszalam tak wiele glosow szepczacych ostatnie slowa,lecz mojego szeptu nikt nie wyslucha,
nie ma nikogo takiego, i puki nie bedzie bede rzucac innych w ramiona smierci pozostajac
dla niej nieuchwytna.

-Jestem Suzume i jestem poslancem smierci.

Tak wielu juz.. a kazdy tak wiele mi odebral. Kazdy ostatni oddech spowalnia bicie mego serca.
Kazda przerwana mysl odbiera czesc sumienia.Kazda uwolniona dusza zabiera czastke mojej na wieczna tulaczke.
Czy jestem martwa juz za zycia? Wiec skad ten bol, czy dusza moze bolec?

-Jestem Suzume- Szlocha -Jestem czlowiekiem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Suzume dnia Pią 17:14, 06 Lip 2007, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Earlin
Piechór
Piechór


Dołączył: 31 Maj 2007
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ... nadchodzi horda?

 PostWysłany: Śro 18:59, 06 Cze 2007    Temat postu: Back to top

Leśne zwierzęta spacerowały wokół druidki. Nic nie robiły opiekunce natury. Nie miały powodu. Siwowłosa druidka o ciemnofioletowych podłużnych znakach na twarzy, przysiadła sobie na kamieniu. Rozmyślała o swej historii. o tym jakzaczęła się jej przygoda. Niewiele pamięta z tego co działo się przed jej przebudzeniem i nadejściem plagi. pamięta jedynie swoją matkę. Nie tą wszechobecną, lecz tą prawdziwą kochającą i czułą matulę. Była dla niej zawsze opoką i podporą. Nadszedł jednak czas, gdy Earlin musiała odejść do Enklawy Cenariusa. Tam, elficki półbóg uczynił z niej druidkę. Później, pamęta tylko sen. Szafirowy błogi sen, w którym zawieszona była przez wieki. Aż do czasu. Do czasu, kiedy Shando Malfurion Stormrage, zadął w róg Cenariusa. Earlin przebudziła się. Była gotowa. Gotowa służyć Cenariusowi. Cóż za szok przeżyła, gdy okazało się, że półbóg, został zabity! Przez zielonoskórych orków! Shando Stormrage, objął jednak dowództwo. Była gotowa mu służyć. Po przebudzeniu była w pełni sił. Walczyła przelewając krew orków i Nieumarłych pomiotów. Nieumarli... demony. Wypaczenie które nie ma miejsca w porządku natury. Demony zbytnio się rozzuchwaliły. Zawsze nienawidziła tej plugawej rasy. Nie. Nie rasy. Te stwory nie mają prawa nazywać sie rasą. Walczyła dzielnie. Walczyła nie szczędząc sił. Demony bardzo urosły w siłę. Ludzki książe.... Tak. Wtedy jeszcze walczyła również z ludźmi. Miała z tego powodu liczne wyrzuty sumienia. Zabijała Ludzi, krasnoludów i gnomy. Zabijała także wysokie elfy. Te elfy które teraz zowią sie krwawymi elfami. W każdym razie, Ludzki książe, który sprzeniewierzył sie nawet swej rasie i przystąpił do demonicznych szeregów plagi, wezwał Lorda Arhimonda. Nadszedł wtedy ten czas. Czas w którym Ludzie, krasnoludy, gnomy, elfy, orkowie, trole i nocne elfy,odrzuciwszy wiekową nienawiść, stanęli ramie w ramie przeciw wspólnemu wrogowi, aby raz na zawsze przegnać widmo cienia. Podczas tego krótkotrwałego sojuszu, dowiedziała sie trochę o historii hordy. No to jednak, nie było wiele czasu. Illidan, znów stał się zagrożeniem. Razem ze strażniczką Miev Shadowsong, ruszyła w pościg za półdemonem, który skalał rasę nocnych elfów. Zlugawił ją i odebrał honor. Tak sie jej przynajmniej wtedy zdawało. Kiedy jednak Illidan, uratował Tyradne Wisperwind, zmieniła zdanie co do niego. Ze wschodu doszły ją słuchy, że Wysokie elfy, po utracie swojej słonecznej studni i po jatce, jaką zgotował im Artas, nazwali się krwawymi elfami, aby uczcic poamięć poległych braci. Uważała ich zawsze za niebespiecznych. Gdy odwrócili sie od przymierza, podążając ślepo za swoim głodem magii, za zwykłym uzależnieniem, straciła do nich szacunek. Co się działo później? To była jakaś bitwa. Bitwa w której zdrowo oberwała. Straciła przytomność. Obudziła się po czterech latach. Przeżyła szok. Korda znów stała się wrogiem Azerot i nocych efłów. W dodatku pojawili sie jacyś Niebieskoskórzy Dranei. Straciła pamięc i swe zdolności. Co się wydarzyło przez ten czas... może ktoś jej to wyjaśni? Nie ważne. Musi na nowo zdobyć doświadczenie w bitwie. Musi znowu dojść do dawnej świetności. Musi przywrócić światu porządek po przemarszu plagi. Musi bronić lasu Ashenvale. Miejsca gdzie się wychowała. To jej cele.
Na chwiałę Cenariusa!


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Hildar
Przybysz
Przybysz


Dołączył: 20 Cze 2007
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

 PostWysłany: Czw 15:42, 21 Cze 2007    Temat postu: Back to top

Późna noc. Miasto burz pogrążone w głębokim śnie, tylko patrole straży spokojnie przechadzały się po ulicach stolicy nie spodziewając się tego, co miało zaraz się zdarzyć. Tymczasem ktoś jeszcze przemierzał wąskie i nieoświetlone uliczki. Ta tajemnicza postać bezszelestnym, płynnym krokiem zmierzała prosto do pałacu. Wędrowiec nagle stanął w miejscu. Słychać było coraz głośniejsze kroki zbliżającego się strażnika. Postać cicho zaklęła i zaczęła nerwowo się rozglądać. Nagle w uliczce pojawił się strażnik trzymający pochodnie. Uniósł ją wysoko a krąg światła powiększył się na, tyle, że widać było całą alejkę, która… była już pusta. Mroczna postać weszła na dach jednego budynków i teraz już przemykała z niesamowitą prędkością aczkolwiek nadal bardzo cicho po dachach w kierunku pałacu.

W dobrze oświetlonej bramie pałacu stało dwóch strażników, ale na to wędrowiec był gotowy. Z niewielkiej torby wydobył linkę z hakiem umocowanym na jednym z jej końców. Po chwili nieznajomy znalazł się pod otwartym oknem pałacu. Z niebywałą wprawą rzucił liną linę tak, aby hak zaczepił się o parapet. Po chwili mroczna postać stała na marmurowej posadzce wewnątrz pałacu.
-Teraz już tylko kilka metrów dzieli mnie od celu. Nie podejrzewałem, że będzie tak łatwo.-Powiedział po cichu nieznajomy człowiek- czas ruszać dalej.
Dopiero teraz w świetle licznych pochodni widać było, że tajemnicza osoba to mężczyzna odziany w czarną skórzaną kurtkę, czarne skórzane rękawice i buty. Oraz spodnie i pelerynę z kapturem wykonane z dziwnego czarnego materiału. Wędrowiec zaczął przekradać się przez korytarze kryjąc się przed strażą w każdym zacienionym kącie, aż wreszcie dotarł do solidnych drzwi. Natychmiast sięgnął po wytrychy… był pewien, że drzwi są zamknięte, przecież w pomieszczeniu po drugiej stronie znajdował się jego cel… kamień magów. Po chwili dłubania w zamku nieznajomy otworzył drzwi. W tym momencie rozległ się ogłuszający hałas.
- No tak! – Wrzasnął z gniewem mężczyzna- Mogłem się spodziewać magicznego zabezpieczenia.
Ze wszystkich korytarzy słychać było pośpieszne kroki strażników. Postać wbiegła do pomieszczenia i natychmiast spostrzegła niewielki kamień leżący w małej szklanej szkatułce. Wędrowiec nawet nie trudził się z otwieraniem zamka szkatułeczki, straż właśnie zbliżała się do komnaty. Tajemnicza postać zniszczyła szkatułkę i z okruchów szkła wydobyła kamień pokryty świecącymi runami, a następnie schowała go do skórzanej torby. Kiedy strażnicy nadbiegli włamywacz stał w drzwiach i wyciągał małą buteleczkę.
- Stać kimkolwiek jesteś – powiedział jeden z żołnierzy - jesteś okrążony, nie uciekniesz.
- Ja – Powiedział złodziej z szyderczym uśmiechem na ustach – jestem cieniem… a cienia przecież nie da się złapać!
Mężczyzna s całej siły rzucił butelkę z dziwnym płynem na ziemie, po czym momentalnie zasłonił oczy i uszy. Butelka stłukła się. Błysk i huk. Ogłuszeni strażnicy upadli na ziemie, a gdy się ocknęli na korytarzu nikogo poza nimi już nie było.

Był sam środek dnia Tajemniczy wędrowiec siedział na wygodnym fotelu przy stole zastawionym jedzeniem. Naprzeciw niego siedział zielonowłosy nocny elf.
- Całe miasto mówi o twoim uczynku. – Powiedział elf – Ale nikt nie podaje żadnych wieści o kamieniu. Masz go?
- Mam. – Powiedział mężczyzna uśmiechając się i pokazując kamień skradziony z pałacu - Oczywiście, że mam Cyrusie.
- Hymm… tak – powiedział elf – Zdałeś swój ostatni test. Zostaw ten kamień oddamy go królowi, a co do ciebie. Uważam, że jesteś godny tytułu, który ci nadaje. Od tej chwili jesteś pełnoprawnym agatem na usługach sojuszu. Pamiętaj o przestrzeganiu kodeksu Hildarze.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Angus
Nowicjusz
Nowicjusz


Dołączył: 03 Lip 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lublin

 PostWysłany: Śro 19:15, 04 Lip 2007    Temat postu: Back to top

Przybysz z daleka zawędrował do pobliskiej tawerny.
Już w samych wrotach stali orkowie czekając na niego.
Mieli przygotowane topory, dzidy i łuki, nieznajomy nie zatrzymał się, pragnąc przejść obok nich, milczący jak głaz z fioletowym kapturem narzuconym na głowę spod których wystawały kruczo czarne włosy.
Jeden z orków cofnął się, potknął i rozbił głowę o stopnie schodów prowadzące do środka.
Trzech jego towarzyszów rzuciło się bez namysłu do ataku, znaleźli śmierć.
Ginęli po ciosami potężnego młota, ulubionej broni ich przywódcy Orgrima Młota Zagłady.
Jeden z orków przeżył, wstał mimo złamanej kości.
Paladyn położył mu dłonie na ręce z której sączyła się krew, wymruczał niezrozumiałe słowa, ręka zagoiła się błyskawicznie a kość zrosła.
Ork z niedowierzaniem popatrzył się w oczy swojego wybawcy, były zimne i zmęczone.
Paladyn poszedł szybkim krokiem do tawerny.
Rano uratowany ork podziękował łamanymi słowami ludzi odjeżdżającemu paladynowi i ostrzegł go o strzygach i upiorach krążących po lasach i bezdrożach.
Zmęczony człowiek odpowiedział:
-Wiara mą tarczą, pancerzem sprawiedliwość, zaś orężem czyny budzące strach i przerażenie wśród wrogów.
Ork spytał:
-Jak cię zwać wybawco?
-Ludzkie miano to imię Angus, jednak mianem jakie mi nadano wśród przyjaciół to Kruk, i ty tak możesz się do mnie zwracać.
Po czym Kruk wszedł w las pełny strzyg i upiorów, a biła od niego magiczna, święta aura.

Z tych słów można odczytać mój charakter, jednak tylko niektórzy umieją go wyróżnić z mojej opowieści, którą tu zamieściłem z nadzieją iż umiecie zrobić z niej pożytek.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Sartarius
Rycerz
Rycerz


Dołączył: 31 Maj 2007
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

 PostWysłany: Śro 0:21, 18 Lip 2007    Temat postu: Była sobie historyja... Back to top

Hen...hen przed kilku wiekami żył krasnolud imieniem Garithorn. W swoim jakże długim i pełnym wrażeń żywocie objechał cały świat wzdłuż i wszerz. Za młodu był dzielnym wojem, wsławionym w krajach krasnoludów, ludzi czy elfów. Niestety lata płynęły, sił zaczęło brakować, ciało odmawiało posłuszeństwa. Więc nasz poczciwy teraz Garithorn osiedlił się w małej mieścinie Kharanos w ojczystym kraju Dun Morogh. Zamieszkał z ukochaną żoną Terią oraz z dwoma synami, małym jeszcze Gertridem i starszym Teodretem. Prowadzili proste życie zwykłych mieszczan.

Środek wyjątkowo mroźnej zimy, wieczór. Sędziwy Garithorn studiował stare księgi, Teria szykowała kolację, a Gertrid z Teodretem bawili się przed paleniskiem. Z drogi dobiegł tętent wielu kopyt. Zaskoczony Garithorn, o tak późnej porze nigdy się to nie zdarzało, podniósł się znad papierów i podszedł do okna. Przez pokryte szronem szyby zobaczył kilkanaście zamaskowanych w kaptury postaci, ale koni o dziwo nie widać. Dał znak żonie która wraz z synami poszła do drugiej izby. Gertrid spojrzał na ojca, który trzymał strzelbę w ręku, a topór miał wepchnięty za pas. Dalszy przebieg sytuacji w przedsionku przesłoniły mu drzwi zamknięte i zablokowane krzesłem przez matkę.. Wzięła ze ściany strzelbę, otworzyła okno i przysiadła w raz z dziećmi przy parapecie. Nasłuchiwała...
Rozległo się ciężkie walenie do drzwi:
-Kto tam??!!!-zapytał pan domu wyraźnie podniesionym głosem.
-Czy to dom słynnego Garithorna?- odpowiedział pytaniem na pytanie nieznajomy, głos miał wyjątkowo gruby.
- Możliwe, to zależy kim jes.......- tego zdania już nie dokończył.
Drzwi wyleciały z zawiasów i z hukiem walnęły o posadzkę podłogi. W drzwiach pojawił się.........ORK!!!! z oburęcznym mieczem w łapach. Reakcja starego krasnoluda była natychmiastowa. Rozległ się strzał. Gdy pierwszy z zamaskowanych orków wił się na podłodze w agonii kolejnych dwóch wskoczyło przez próg. Rzucili się na krasnoluda, ale ten był już zwarty i gotowy do walki. Rozgorzała mała bitwa, na którą orkowie nie byli przygotowani. W pierwszych chwilach waleczny Garithorn położył trzech zielonoskórych, ale jak zdołał się zorientować zostało co najmniej kilku. Napastnicy zmusili go do walki w pomieszczeniu. Bronił się dzielnie przed znacznie silniejszymi, rosłymi orkami jednak nie było już to samo zdrowie i zręczność z przed lat. Zaczął słabnąć, przestał nadążać za ciosami i w końcu poległ.

Teria usłyszawszy co dzieje się za drzwiami wyskoczyła za okno zabierając synów i pobiegła ile sił w nogach przez mroczny i zimny las. Po jakimś czasie zatrzymała się żeby zaczerpnąć trochę powietrza i dać odpocząć synom. Wszyscy byli wyczerpani po szybkim biegu w ciemnościach przez kopny śnieg. Usłyszeli odgłosy pościgu. Zerwali się do kolejnej ucieczki. Gertrid dostrzegł kształt konia, ale zobaczył sam szkielet. Okazało się, że nie tylko orkowie napadli ich gospodę, to było coś...coś naprawdę strasznego. Przeraził się, strach odebrał mu władze w nogach, potknął się i mocno uderzył głową w pień drzewa. Stracił przytomność. Nieznana istota pomknęła dalej nie zauważywszy tego zdarzenia.
Parę godzin później, gdy słońce już wychyliło się zza horyzontu małego Gertrida znalazło dwóch zakonników.
-Patrz coś tam leży!- powiedział jeden do drugiego
-To dziecko!!!-krzyknął przerażony drugi. podniósł go i owinął w swój płaszcz. Spojrzał mu prosto w oczy i powiedział:
-Sartarius...
-Dlaczego to powiedziałeś, przecież nie wiesz jak się nazywa?-zapytał drugi
-Patrzy mu z oczu.- spojrzał jeszcze raz na malucha, widać było u niego wyraźne poruszenie tym zdziwnym zdarzeniem. Skinął na kolegę po czym ruszyli żwawym krokiem na północ.

40 lat później....

Przed bramą klasztoru stała mała grupka krasnoludów.
-Naprawdę musisz nas opuścić Sartariusie?-spytał jeden poczciwy krasnolud pobratymcy który wyraźnie szykował się do drogi.
-Owszem, znasz mnie Robarze i wiesz że muszę się dowiedzieć kto mi to zrobił i się zemścić!- ostatnie słowo wypowiedział z wyraźnym uniesieniem w głosie.
-Rozumiem Cię i to bardzo dobrze, ale pamiętaj o naszych naukach. Nie po to Cię uczyliśmy tyle lat żebyś teraz poszedł szukać śmierci. Bądź ostrożny i uważaj na siebie!
-Pamiętam mój dobry przyjacielu, nigdy nie zapomnę waszych rad i lekcji jakich mi udzieliliście. Okazaliście mi dużo dobroci przygarniając mnie i przysięgam, kiedyś tu wrócę!- gdy to powiedział zarzucił tobołek na ramię i ruszył w kierunku drogi. Odwrócił się jeszcze i powiedział do wszystkich zebranych:
-Bóg z Wami, bracia!
Na to odpowiedział opat zakonu:
-Bóg z Tobą, wielebny!


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Hector
Przybysz
Przybysz


Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

 PostWysłany: Nie 22:44, 12 Sie 2007    Temat postu: Hurnir - prosta opowiesc i jasny cel . Back to top

Stosy plonely... Wiejacy wiatr podsycal swiete plomienie trawiace szczatki niewiernych. Juz 2 tydzien expedycja Paladyna Hurisa Hurissona krzewiac wiare w Boskie Swiatlo przedzierala sie przez ogarniete smrodem zgnilizny tereny na polnoc od otoczonego zla slawa miasta nieumarlych Undercity . Cel byl jasny w swiety : Niesc swiatlo tam gdzie mrok.. od wiekow niezmienny...
- Panie , dziesiaj 20 - tu , wczoraj 5- ciu kiedy to sie skonczy ? - mlody Krasnolud w ciezkiej zbroi dyszac rozgladal sie wokolo...
- Wiecej wiary moj drogi Bergolu - Hurnis Hurisson lekko sie usmiechajac oparl dlon na ramieniu swojego oficera .
Hmmm.. niedobrze... trzeba bylo jednak wyslac oddzial za tym klecha a tak pozwolilismy mu zwiac i rzucil jakies gowno na nas . Na Swiatlo 40 dzielnych krasnoludow w 3 dni... Cholerna zaraza... - szeroka zmarszczka przeciela czolo Hurisa . No i gdzie ten Hurnir ? - dwa dni to chyba wystarczajaco aby dokonac zwiadu . Jak cos mu sie stalo .. to.. jedyny syn..
Panie , panie nadchodza !!!! - glosny krzyk rozdarl cisze .
- Psie Krwie wiedzieli kiedy zaatakowac - ostatni lyk piwa , mlot w dloni jakby sam wiedzial gdzie jego miejsce .
10 namiotow , 5 wozow i 300 dzielnych krasnoludow . Wzgorze, resztki jakiegos domostwa . Smrod . Przerazliwy smrod .
- Ladowac bombardy , Bergol , Thorik , Lurt wiecie co robic ! Raaand szczegolowy raport o sile przeciwnika! Dawaaj !
Ale nie trzeba bylo zadnego raportu , wszystko bylo widac ... jak na dloni .. za bardzo ..
- Panie , panie co wam ?!! Panie!
-Na Swiatlo to bedzie piekna smierc - mrukna Huris Hurisson sciskajac swoj mlot i prostujac ramiona .
---
A tymczasem pare wzgorz stad...
---
Ty glupi gnomie jak nas prowadzisz mielismy isc na polnoc a nie na wschod - Hurnir przyciagna do nosa przerazona twarz gnoma tropiciela .
- Zostaw go . W tym dymie nie widac nawet czubka wlasnego mlota - siedzacy na ziemi krasnolud w pogietej zbroi przestal bawic sie wlasnym nozem .
-Ale przeciez musimy wrocic do ojca , widziales co lezie w jego strone - uwolniony gnom klapna ciezko na ziemi .
- Cholera malo nie posralem sie w gacie gdy to zobaczylem .
- Na swiatlo musimy jakos odnalezc sie tym dymie - Hurnir zmarszczyl czolo ..
Cisza - slyszysz ? Dorik schowal noz i wstal .
Krzyki ? nie okrzyk bojowy karsnoludow ! i szczek metalu!
Na Swiatlo nie zdazylismy ! - krzyk wyrwal sie z piersi Hurnira - wstawac - krzykna do calej kompanii - i biegiem !
Wiatr we wlosach , szybkie oddechy i szczek zbroi - tylko tyle slyszy sie gdy biegnie sie ile sil
- Hurnur ... placzesz ? - Dorik malo sie nie potknal na korzeniu
- Zamknij sie Dorik - obysmy zdarzyli .
Jeszcze te krzaki , wzgorze i jeszcze jedno i juz .. juz szczek metalu o metal , wybuchy coraz blizsze . I ten krzyk .. to nie jest krzyk bitewny ..
napewno...
Uwazaj Dorik z lewej ! - blysk swiatla odbity w stali - nieeeeee - warkocz krwi i czyjas glowa ... Dooooriik nieeee - odruch, to byl odruch - ugiecie nog , lekki balans w prawo i chrup! - rozpedzony mlot Hurnira zmiotl wyszczerzonego umarlaka zanim ten zorientowal sie ze to koniec.
Szalenstwo... straszna rzecz .. nawet lata treningu paladyna , przygotowan moga zawiesc jesli traci sie najblizszego przyjaciela .
Wlasciwie bylo juz po walce .
Hurnir ciezko dyszac stanal i ... zaplakal .. stosy cial .. krasnoludzkich cial ...
Musimy sie wycofac !! Hurnir wydaj rozkaz ! Hurnir!
Ale ja nie dowodze , przeciez moj ojciec ...
Huris nie zyje ! Wydaj rozkaz !
Co? niemozliwe ! Uwazaaaj !.... ciemnosc...
--
jakis czas pozniej
---
Ironforge
Ostoja i Prawda .
Hurnir wkoncu sie ocknales ! - usmiechnieta twarz Thorika wyszczerza zeby .
Ehh bracie ledwie zesmy z tego wylezli . z 500 braci wrocilo 50 - spuszcza glowe- ale chwala im na wieki .
Chwala ? dla nich napewno a dla nas ? dla tych co wrocili ? hanba... - Hurnir podnosi wolno glowe - ale ja tam wroce... podszkole sie i wroce... pomszcze... ojca..
Eee to nic nie wiesz ? no tak bo niby skad - Torik uderza sie otwarta dlonia w czolo - sluchaj wrocila wlasnie wyprawa zwiadowcza - twoj ojciec zyje ! jest w niewoli ! - slyszysz w niewoli!
Hurnir Hurisson juz nic nie slyszal ... mial w zyciu cel...


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Jorka
Przybysz
Przybysz


Dołączył: 21 Wrz 2007
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

 PostWysłany: Nie 18:57, 23 Wrz 2007    Temat postu: W stronę światła.. Back to top

5 lat temu...
Ktoś wszedł do pokoju, podłoga lekko zaskrzypiała, a ciepłe promienie słońca musnęły delikatne, rumaine policzki.
- Obudź się moja droga - ojciec czule pogładził włosy swej jedynej córki - dziś jest wielki dzień. Oto są Twoje 16 urodziny, czas abyś ostatecznie dokonała wyboru drogi, którą chcesz kroczyć przez resztę swojego życia.
Młoda dziewczyna ociągając się do granic możliwości, ostatecznie wygramoliła się z posłania, rozczesała włosy, założycza czystą lnianą koszulę, prostą, białą sukienkę i sandały, po czym zeszła na dół do oczekującego ją ojca. Nie była pewna czy te motyle w brzuchu to zwykły głód czy może coś więcej... trema?
Jednak w kuchni był ktoś jeszcze... Mężczyzna, dobrze zbudowany, na oko dość młody, jednak ciężko było oszacować wiek, gdyż większa cześć twarzy była ukryta pod gęstą brodą i wąsami. Na widok zestresowanej nastolatki usmiechnął się ciepło i przedstawił.
- Dzisiaj to ja się Tobą zaopiekuję - to powiedziawszy wręczył dziewczynie kilka mikstur, skórzany pas i buławę. - Na począrek coś prostego - wstał i otworzył drzwi.
Udali się niedaleko kopalni, zapolować na wilki, w które obfitował cały obszar Nordshire. Jednak od razu widać było że córka gospodarza jest za delikatna do wojaczki. Niezręcznie posługiwała się bronia i szybko panikowała gdzy przeciwnik okazywał sie silniejszy od niej.
Wieczorem, po skończonym treningu młodzian udał się do gospodarza, a dziewczyna postanowiła odpocząć nad rzeką. Gdy tak rozmyślała nagle kątem oka dostrzegła złotawy błysk w wodzie, w zatoczce przy murze miasta. Zwabiona tym, podeszła bliżej i zobaczyła martwego motyla, leżącego na kamienu. Poczuła dziwny zew w sercu, położyła go na dłoni... Nagle z nikąd pojawiły się mgliste dłonie i zacisnęły jej własne palce na kruchym ciele motyla... znów ten błysk. Spojrzała w niebieskie oczy i zamarła; patrzyła na obraz samej siebie tylko jakby o 20 lat starszej, odzianej w piękne szaty, z koroną na głowie. Wtedy przeszło jej przez myśl, że przecież nigdy nie znała swojej matki i tak naprawdę nic o niej nie wie... Wtem pod palcami coś się poruszyło, rozluźniła je, a motyl śmignął do nieba...
Do domu wróciła późno w nocy. Zmartwionemu ojcu nie powiedziała o długich godzinach spędzonych nad rzeką, o dwóch parach błękitnych oczu, pogrążonych w niemej rozmowie, o motylu i o tym, że dzisiejszy dzień był dla niej najcenniejszą lekcją, jakiej doświadczyła w całym życiu.
Rankeim, gdy młodzian przybył udzielić dziewczynie kolejnej lekcji, w ramach powitania ojciec podał mu zwitek zółtawego papieru:
- " Wybrałam swoją drogę. Ruszam Jej śladem. Jeszcze o mnie usłyszysz. Kocham Cie Tato."
Szła przed siebie, po napotkanym drogowskazie wnioskowała, w kierunku Goldshire. Ale nie to było jej celem. Serce niosło ją do Stolicy, do katedry, gdzie czuła, czuła to wyraźnie, ktoś jej oczekiwał, wzywał do siebie. Ktoś, kto wskazuje drogę tym, którzy wybrali drogę światła i dobra zamiast miecza i krwi. W dzieciństwie nauczyła się, że przeznaczenie nie ma tajemnic przed tymi, którzy potrawią wsłuchać się w swoje serce i otaczający świat. To dało jej siłę by czekać, a teraz wszystko co było dotąd niewiadomą miało zostać przed nią odkryte...
A młodzian? Znajdzie ją, jeśli tylko zechce...


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Grundil
Przybysz
Przybysz


Dołączył: 17 Wrz 2007
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

 PostWysłany: Pią 13:47, 05 Paź 2007    Temat postu: Back to top

Około 25 wiosen temu, nieopodal miasta Stormwind przyszedł na świat mąż zwący się Grundil. Ów chłopiec wyróżniał się od innych tym, że nie interesowała go bitka...
Pewnego razu do jego rodzinnej wioski zajechał konwój królewski. Z wozu wysiadł poborca podatkowy...
Rodzina Grundila była bardzo biedna. Utrzymywała się z roli. Rodzice cały dzień pracowali przy żniwach.
- Alan Smith ?- zapytał poborca.
- Tak. - przytaknął.
- W imieniu króla Stormwind Anduina Wrynn'a przyszedłem odebrać jego należność.
Ojciec Grundila wyciągnoł prawie pustą sakwe. Poborca wyciągnął z sakwy zawartość i schował.
- Co to ma byc ?!
- Tylko tyle mamy... To nasz cały majątek.
- Haha. Bawisz mnie... Podatek nie spłacony... Według prawa naszego kraju osoby, które...
- A te pieniądze z sakwy ?
- Jakie pieniądze ?- gładzi zabrane pieniadzę. -Śmiesz mi pyskowac czarci pomiocie ?! Na stryczek go!
Żołnierze pojmali ojca Grundila... Został powieszony nieopodal Stormwind. Młodzieniec Grundil oglądał to i płakał.
- Zmesta! Psubratu... Przysięgam Ojcze pomszczę Cię! I nie pozwole by ktoś cierpiał tak jak ja. - krzyczał stojąc sam przed ciałem ojca.
Kilka dni później....
Przechadzając sie po dzielnicy Stormwind "Old Town" Grundil napotkał tajemnicze zabudowanie. Na szyldzie widniał napis " SI:7". Przed budynkiem stał człek ubrany na czarno. Grundil przyglądał mu się uważnie po czym zapytał:
- Witaj Panie cóż to za budynek i co oznacza ten napis ?
Mężczyzna na to odrzekł:
- Młodzieńcze to jest budynek pewne zgromadzenie, które nosi właśnie tą nazwę... Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o nas musisz zyskać nasze zaufanie...
Grundil zastanowił się po czym odrzekł:
- Chcę zyskać wasze zaufanie. W jaki sposob moge to uczynic?
- Musisz wykonać pewne zlecenie... - szepnął coś do ucha młodzianowi
- To ci się z pewnością przyda -wręczył paczkę młodzianowi...
- Dziekuję Panie.
- Tu jest też krasnolud, który także zabiego o nasze względy.
Z cienia wyłoniła się postać niska z okularami na czubku nosa.
- Witaj nazywam się Orvus. - podał rękę.
- Witaj, mnie zwą Grundil.
- Zatem w drogę bracie krasnoludzie.
- W drogę.
Krasnolud i ów młodzian często się sprzeczali lecz oczywiście były to żenujące powody. Pobiegli w stronę Goldshire gdzie zaczynali nabywać doświadczewnia w fachu: rzezimieszka, łotra, złodzieja i skrytobójcy.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Ted
Przybysz
Przybysz


Dołączył: 05 Paź 2007
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

 PostWysłany: Sob 20:01, 06 Paź 2007    Temat postu: Back to top

W ciemności rozlegającej się w Mojache, w samym sercu Feralas, około 5 lat temu... Zdarzyło się właśnie to.
Orkijski szaman wszedł niepewnie do ciemnej chaty. Nie było w niej kompletnie nic widać, prócz zakapturzonej postaci siedzącej na drewnianym krześle w szarych szatach. Opierała się ona na wielkiej, ozdobnej kosie. Zmęczone, niebieskie oczy patrzyły na orka spod szarych od starości włosów. Jakkolwiek - twarz postaci była bardzo młoda.
-Czego chcesz?- postać zapytała szamana słabym głosem.
-Przybyłem po radę, Tedzie...- odrzekł ork. Paladyni bezustannie napierają na nasz obóz na południe stąd, wyrzynając dzieci i kobiety w "imię światłości." Cożeśmy im uczynili? Czy to nie z Sojuszem wygnaliśmy Płonący Legion?- Zapytał.
-Ludzie... są zmienni. Tak jak i wy. Nie wmawiaj mi, że i wy nie zabijacie niewinnych w odwecie...
Szaman spojrzał na Teda gniewnie.
-Śmiesz nas kwestjonować? Od kilku lat pomagałes nam, rozwiązywałes nasze problemy, a teraz wytykasz nasze błędy?-
Ted zmrużył oczy.
-Przemawia przeze mnie Run Życia i Śmierci. Każdy medal ma obie strony! Nie możecie wiecznie unikać samooceny!-
Szaman wrzasnął:
-Więc idź precz! Skoro jesteś bezstronny, odejdź w bezdroża! Straż!-
Zjawiło się dwóch potężnych Taurenów. Ted wstał i pstryknął palcem. Po chwili wokoło niego pojawiła się jasna, szara poświata.
-Skoro wy nie udźwigniecie brzemienia pokory, odejdę, jak tego chcecie! Wola Runu jest taka, abym znalazł kompetente osoby pragnące pokoju! Ten świat zwariował... Wszędzie liczy sie tylko zwycięstwo!-
Na prawej dłoni Teda zaświecił się Run, przedstawiający rozmytą dłoń trzymającą białą kosę. Sam Ted Wyciągnął rękę przed siebie i wskazał palcem na szamana.
-Więc gińcie trawieni wzajemną nienawiścią, głupcy! Niech moja noga więcej tu nie postanie!-
Ted rozmył się w ciemnościach namiotu i znikł. Na zawsze.

500 lat po tym, znajdował się już w Stormwind. Odrzucony przez hordę, przez wieki tułaczki po świecie odnalazł ludzi, którzy go rozumieli. Odnalazł Sojusz, lecz nie czuł się z nim związany. Odnalazł towarzyszy, dla których mógłby przemawiać przez niego Run. Odnalazł Przymierze Azeroth. Nigdy nikomu zas nie zdradził swojej przeszłości. No, może prawie nikomu...


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Przymierze Azeroth Strona Główna -> Przy kuflu Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach